gierka v2
The Division 2
Gry w formie usługi sieciowej nie potrzebują częstych sequeli, tylko ciągłych aktualizacji i dobrego balansu. Kiedy jednak pewne elementy wymagają naprawdę gruntowego przeprojektowania, kiedy trzeba przede wszystkim na nowo zyskać sympatię i zaufanie graczy – świeży start jest lepszy niż duża łatka. The Division 2 bardzo dobrze wykorzystało kolejną szansę na sieciowy looter shooter w realistycznej scenerii i gra tylko pozornie jest „jedynką” w nowym otoczeniu. Twórcy wzięli sobie do serca sporo uwag i widać, że tym razem się postarali, wypełniając mapę pomysłową zawartością oraz dokonując różnych poprawek w mechanizmach walki i działania ekwipunku. Bez względu jednak na to, czy lubimy gatunek cover shooterów i pogoń za coraz lepszymi łupami, pierwsze wrażenie The Division 2 zrobi na nas wstrząsającą i przerażająco realną wizją upadłego miasta. Wirtualny Waszyngton po biologicznej apokalipsie wygląda po prostu niesamowicie – podobnie jak Nowy Jork w „jedynce” to właśnie miasto jest głównym bohaterem gry. Odmienność lokacji oraz mnogość detali sprawia, że chce się zaglądać w każdy kąt ogromnej mapy, a różne sekrety oraz łupy czynią eksplorację fascynującą i satysfakcjonującą zarazem. Wszystko to powoduje, że stworzona głównie z myślą o sieciowym co-opie gra przez bite kilkadziesiąt godzin najlepiej smakuje podczas powolnej, samotnej, niezwykle klimatycznej rozgrywki. Szkoda tylko, że w parze z tym nie idzie poważna, wciągająca fabuła, ale ciężko o takową, gdy główny bohater nie wypowiada ani jednego słowa. W porównaniu z pierwszą częścią nie ma w tej kwestii żadnej poprawy, bo w The Division 2 najwięcej usprawnień zaszło pod maską i w endgame’owej zawartości. Pomimo nowych aktywności boli jednak brak rewelacyjnego trybu survival z „jedynki”, zwłaszcza że sam endgame trochę lepiej sprawdza się w grze drużynowej, na razie nie oferując za wiele samotnikom. Bardzo istotną zmianę stanowi też ogólny klimat gry, co dla wielu osób może być ciężkie do przełknięcia. Zimowe plenery i pierwszy szok po biologicznej apokalipsie ustąpiły miejsca iście madmaxowej bitwie o miasto w letnie upały. Nie odczułem jednak, żeby atmosfera stała się w związku z tym gorsza czy lepsza – po prostu jest nieco inna – i chyba taka odmiana była grze potrzebna.
Dodaj komentarz